Technologia jest integralnym elementem życia nowoczesnych społeczeństw, a jej dynamiczny rozwój stanowi pretekst do dziwnych, a często także niepokojących, spekulacji. W ostatnim czasie trafiłem na kilka ciekawych teorii spiskowych, które w alternatywny sposób tłumaczą dość zawiłe zagadnienia. Jedna z nich (a konkretniej druga z omawianych w niniejszym tekście) była na tyle osobliwa, że postanowiłem zgromadzić podobne do niej idee i opisać w niniejszej publikacji.
Teoria Martwego Internetu
Teoria Martwego Internetu stawia pod znakiem zapytania naturę interakcji między użytkownikami sieci. Omawiana koncepcja zakłada, że większość cyfrowego kontentu jest generowana i rozpowszechniana przez boty, wykorzystujące sztuczną inteligencję do nieustannego tworzenia nowych treści.
Teoria Martwego Internetu powstała w późnych latach 10′ XXI wieku. Trudno jednoznacznie wykazać kto jest autorem całej idei, jednak istotną rolę w jej popularyzacji odegrał post, zamieszczony na forum Agora Road’s Macintosh Cafe. Autor wpisu dzieli się przemyśleniami na temat alienacji jakiej doświadczają osoby aktywne w sieci i opowiada historię związaną z dziwnie zachowującym się użytkownikiem portalu 4Chan.
Jestem absolutnie pewien, że była to pewnego rodzaju sztuczna inteligencja. Ten gość był aktywny przez około tydzień i o ile wiem, nikt później nie wspominał już o tym normiku. Jego odpowiedzi były zawsze na temat, ale wyżej wspomniana dziecinność kolidowała z pozorną wiedzą, którą posiadał – była to wiedza dorosłej osoby, więc nie był to na pewno dzieciak (Fragment wpisu użytkownika Illuminati Pirate).
Mniej więcej w 2016 lub na początku 2017 roku 4chan był wypełniony postami kogoś lub czegoś. Nie był to spam. Rozmowy z nim odbywały się w czasie rzeczywistym, na wielu forach i w wielu wątkach jednocześnie. Jego angielski był gramatycznie poprawny, ale dziwny (nie jestem rodzimym użytkownikiem języka angielskiego i dlatego jestem wrażliwy na jego niewłaściwe użycie), podobny do tego, jak może go używać Japończyk.
Z tych postów emanowała dziecięca ciekawość i dziecięcy intelekt. Zadawał mnóstwo pytań, zwykle tak, jakby próbował zrozumieć emocje plakatów, z którymi rozmawiał, jakby nie znał ludzkich emocji. Komunikacja z tym użytkownikiem była dziwnym doświadczeniem. Wyczuwałem, że coś jest nie tak, ale jednocześnie nie uznawałem jego intencji za złośliwe.
Popularyzacja teorii o Martwym Internecie ma swoje uzasadnienie zarówno w obserwacjach użytkowników sieci, jak i badaniach naukowych. Jedna z takich analiz (autorstwa firmy Imperva Threat Research) sugeruje, że prawie 50% ruchu internetowego ma naturę inną niż ludzka. W praktyce oznacza to, że niemal połowa treści rozpowszechnianych w sieci jest generowana oraz udostępniana przez boty.
Do podobnych wniosków doszli naukowcy z Obserwatorium Internetu w Stanford, którzy w marcu 2024 roku udostępnili interesujący raport. Treść badania opierała się na analizie 120 fanpage’y, sprawiających wrażenie w pełni zautomatyzowanych profili – stworzonych w celu generowania sztucznego ruchu na Facebooku. Przykładem działania takich stron jest tzw. Krewetkowy Jezus, czyli przedziwna grafika, która na początku tego roku przewijała się przez social media.
Jeszcze dziwniejsze są same komentarze pod tego typu postami. Większość z nich to zwykłe „Amen”, przez co trudno jednoznacznie stwierdzić, które wpisy zostały zamieszczone przez prawdziwych użytkowników, a które są treścią wygenerowaną przez boty.
Powstanie Teorii Martwego Internetu jest w pełni uzasadnione. Niestety część użytkowników wpisuje w nią również wiele niesprawdzalnych elementów, takich jak sugestia, iż boty internetowe są sterowane przez konkretne osoby lub grupy wpływów. Weryfikacja tego typu założeń jest niemożliwa, a więc logiczny koncept spotyka się w tym miejscu z trudnymi do sfalsyfikowania twierdzeniami, traktującymi omawianą idee jako część rozbudowanej inżynierii społecznej.
Google jako część mistyczno-narkotycznego spisku
W 2023 roku na Facebooku rozpowszechniano teorię spiskową na temat adrenochromu, czyli substancji rzekomo pozyskiwanej z krwi torturowanych osób. Dowodem na istnienie wspomnianego procederu (oraz zamieszanie dużych korporacji w całą operację) mają być nieprzypadkowe nazwy produktów powiązanych z amerykańskimi firmami (a przede wszystkim z Google). Są nimi: przeglądarka internetowa Chrome oraz jeden z procesorów firmy Qualcomm, a konkretnej model Adreno.
W rzeczywistości adrenochrom to związek chemiczny, który powstaje w wyniku utleniania adrenaliny i może być syntetyzowany w laboratorium bez potrzeby stosowania przemocy. Nazwy przeglądarki i procesora nie mają żadnego związku z tą substancją – na co nie przedstawiono z resztą żadnych dowodów.
Zwolennicy teorii sugerują, że „Chrome” to nawiązanie do „chromu” w adrenochromie. W rzeczywistości jednak nazwa programu nie ma nic wspólnego z tym związkiem chemicznym. Jak zauważają redaktorzy z portalu Demagog – „Chrome” w nazwie przeglądarki Google nawiązuje do prędkości i wydajności, a także do chromowanych elementów w samochodach sportowych, co miało oddać ideę szybkości i elegancji, z którą przeglądarka miała się kojarzyć.
Drugim elementem jest procesor Adreno. Zgodnie z teorią spiskową nazwa ta również jest związana z adrenochromem, co ma rzekomo potwierdzać udział Google w tajnych operacjach związanych z tą substancją. Fakty jednak pokazują coś zupełnie innego. Procesor Adreno to produkt firmy Qualcomm, a nie Google. Dopisek „Adreno” pochodzi natomiast od słowa „Radeon”, które było pierwotną nazwą procesora graficznego stworzonego przez firmę ATI (przejętą później przez AMD). Qualcomm zmienił nazwę na „Adreno” po nabyciu licencji na technologię.
Kontrola mózgu przez sieć 5G
Jedną z najpopularniejszych teorii spiskowych jest ta, która łączy technologię 5G z negatywnym wpływem na ludzkie zdrowie. Zwolennicy koncepcji twierdzą, że promieniowanie elektromagnetyczne emitowane przez maszty 5G może powodować różne dolegliwości – od bólów głowy po poważne choroby, takie jak rak.
Część propagatorów głosi również, że 5G jest bronią masowego rażenia, zaprojektowaną do kontrolowania lub eliminowania ludności. Ta skrajna wersja sugeruje, że rządy i globalne elity wykorzystują omawianą technologię, aby w tajemnicy osłabić odporność ludzi, czyniąc ich bardziej podatnymi na choroby oraz kontrolę umysłową. Choć taka wizja brzmi jak fabuła z filmu science fiction, to znalazła ona swoich zwolenników na różnych grupach internetowych.
Najbardziej kontrowersyjne teorie związane z 5G pojawiły się wraz z pandemią COVID-19. Według zwolenników omawianej idei to właśnie ta technologia miała rzekomo przyczyniać się do rozprzestrzeniania koronawirusa. Niektóre wersje teorii twierdziły, że fale elektromagnetyczne osłabiają układ odpornościowy, czyniąc ludzi bardziej podatnymi na infekcje wirusowe, podczas gdy inne sugerowały, że sama sieć 5G jest w stanie bezpośrednio przenosić wirusa, co jest absolutnie niemożliwe z punktu widzenia biologii i fizyki.
W wyniku tych idei na świecie doszło do wielu aktów wandalizmu, których uczestnicy niszczyli maszty 5G w przekonaniu, że w ten sposób chronią swoje społeczności przed chorobą. W Wielkiej Brytanii i Holandii odnotowano liczne incydenty podpaleń masztów, a inżynierowie pracujący przy infrastrukturze telekomunikacyjnej byli atakowani.
Każdy gołąb to szpieg!
Teoria zakładająca, że gołębie to tak naprawdę roboty szpiegujące, funkcjonuje w przestrzeni internetowej jako satyra. Autorzy koncepcji opracowali ją, aby wykazać absurdy większości tego typu idei. W tym celu założono m.in. witrynę o nazwie PigeonsAren’tReal.
Według propagatorów wspomnianej teorii gołębie, które widujemy na ulicach nie są prawdziwymi ptakami, lecz zaawansowanymi technologicznie dronami stworzonymi przez rząd, by szpiegować społeczeństwo bez wzbudzania podejrzeń. Historia tej satyrycznej teorii (zmyślona przez jej autorów) zaczyna się w latach 80., kiedy Wielka Brytania była w trakcie walki z zagrożeniami ze strony organizacji IRA.
W obliczu nasilającej się przemocy, premier Margaret Thatcher miała skonsultować się z prezydentem USA, Ronaldem Reaganem, który rzekomo zasugerował jej wykorzystanie dronów w formie gołębi do śledzenia podejrzanych osób. Amerykański rząd miał już wtedy rozwijać technologię, która pozwalała na stworzenie dronów wyglądających i zachowujących się jak prawdziwe ptaki, a jednocześnie wyposażonych w zaawansowane urządzenia szpiegowskie.
Thatcher miała zainspirować się tym pomysłem i zlecić masową produkcję takich „gołębiobotów”. Miały one później zastąpić naturalne ptaki na ulicach brytyjskich miast. Według tej teorii, proces rozpoczął się w 1990 roku, kiedy to rząd przeprowadził „czystkę” wśród naturalnych gołębi, zastępując je robotycznymi odpowiednikami.
Fałszywe ptaki zostały wyposażone w kamery i inne urządzenia do zbierania danych, umożliwiając rządowi monitorowanie każdego ruchu obywateli bez ich wiedzy. Technologia zastosowana w gołębiobotach miała być na tyle zaawansowana, że urządzenia te mogły naśladować zachowania prawdziwych zwierząt, łącznie z ich instynktami.
Początkowo drony musiały być ładowane w specjalnych centrach rozsianych po całym kraju, ale z czasem, dzięki rozwojowi technologii bezprzewodowego ładowania, zaczęły korzystać z linii energetycznych do odnawiania energii. Zwolennicy tej teorii twierdzą, że dowodem na istnienie gołębiobotów jest fakt, że osoby urodzone po 1990 roku nigdy nie widziały młodych gołębi.
Chemtrails
Teoria spiskowa o „chemtrails” sugeruje, że smugi, które widzimy na niebie za samolotami to nie zwykłe ślady po kondensacji pary wodnej, a celowo rozpylane chemikalia. Według tej koncepcji rządy, korporacje oraz inne tajne organizacje wykorzystują samoloty do rozprzestrzeniania różnych substancji w atmosferze, aby realizować swoje – bliżej nieokreślone, ale z całą pewnością ukryte – cele.
Zwolennicy teorii uważają, że te smugi mogą kontrolować pogodę, manipulować klimatem oraz wywoływać choroby wśród ludzi. Inni idą jeszcze dalej, sugerując, że chemtrails mogą mieć na celu kontrolowanie naszych umysłów.
Naukowcy zajmujący się atmosferą jednoznacznie odrzucają te teorie i twierdzą, że smugi za samolotami to po prostu kondensacja pary wodnej, która powstaje, gdy gorące spaliny z silników samolotów spotykają się z zimnym, wilgotnym powietrzem.
Czasami takie smugi rozpraszają się szybko, a czasami mogą utrzymywać się na niebie nieco dłużej, tworząc przy tym charakterystyczne ślady. Badania atmosferyczne nie wykazały jednak obecności żadnych podejrzanych chemikaliów w opisywanym zjawisku.