Na powrót do tajemniczej, ukrytej wioski, z której nie ma ucieczki, czekałem ponad rok. Nareszcie nadszedł ten dzień. Byłem, widziałem, ty też powinieneś.
Zapewne pisałem o tym już nie raz w tekstach poświęconych serialowi Stamtąd, ale dla mnie było to jedno z największych zaskoczeń ubiegłego roku. Kiedy tylko dwa pierwsze sezony pojawiły się na HBO Max, poświęciłem cały dzień i całą noc, aby dosłownie pochłonąć opowieść serwowaną przez Johna Griffina. Teraz jestem świeżo po seansie premierowego odcinka 3 sezonu i jestem zachwycony. Nie obyło się bez kilku słabszych momentów, ale jako całokształt, najnowszy sezon Stamtąd, którego pierwszy odcinek dostępny jest już na MAX, zapowiada się fantastycznie.
Tak jak piszę w tytule, zrobię wszystko, aby uniknąć spoilerów. Chodzi mi przede wszystkim o elementy, które mogą zaskoczyć lub sprawić, że zepsuję wam niespodziankę. Także spokojnie możesz przeczytać ten tekst bez obaw, że zdradzę ci szczegóły opowieści.
Trzeci sezon w przypadku takiego serialu jak Stamtąd to idealny moment, żeby nieco rozproszyć bohaterów i zacząć stawiać ich w sytuacjach, które będą dla nich nowe, niekomfortowe czy też każą jasno wybierać, po której stronie chcą stanąć. Opowieść zaczyna się dokładnie w momencie, w którym kończy się 2 sezon. Nie będzie więc niespodzianką, że trafimy do szpitala, w którym Tabitha obudziła się po tym, jak wypadła przez szybę w latarni morskiej w finale poprzedniego sezonu.
Dzięki temu twórcy mogą teraz nieco szerzej ująć całą historię, ponieważ akcja zaczyna toczyć się dwutorowo. Wciąż towarzyszymy mieszkańcom „Fromville”, ale także będziemy świadkami poczynań Tabithy, której (przynajmniej w teorii) udało się uciec z przeklętej wioski. Nie zdradzę gdzie była i kogo spotkała, ale powiem szczerze, że pewnych elementów się absolutnie nie spodziewałem. Mam wielką nadzieję, że podobnie jak ja, co najmniej dwa czy trzy razy zrobisz wielkie oczy podczas wątku, który traktuje o jedynej jak na razie ocalałej.
Wróćmy jednak do wioski, bo tak też się dzieje. I to dzieje się dużo. Pamiętacie zapewne jak po burzy z poprzedniego sezonu do „Fromville” (tak, wiem, że nie jest to oficjalne określenie, ale bardzo mi się spodobało) wkradł się jeszcze większy niepokój, podziały oraz przeszywający strach o to, co będzie jutro? W premierowym odcinku 3 sezonu wszystkie te elementy przybierają jeszcze większą formę. Mam wrażenie, że tak, jak w poprzednich sezonach to potwory z lasu były największym zagrożeniem dla mieszkańców, tak teraz mogą one stać na równi z ludźmi. Strach i nieufność zaczynają eskalować. Nie zdziwię się, jak na przestrzeni kolejnych odcinków dojdzie tutaj do jakiegoś przewrotu albo masakry, którą mieszkańcy urządzą sobie nawzajem.
Co więcej, twórcom w świetny sposób udaje się złapać to wszechobecne napięcie. Dopiero po obejrzeniu pierwszego odcinka, kiedy siadałem do tego, aby napisać ten tekst, uświadomiłem sobie jedno. Cały epizod trwa około 40 minut. Nie skłamię, jeśli powiem, że właściwie większość czasu, jakieś spokojnie 80 % to wydarzenia, które rozgrywają się w ciągu dnia. Dlaczego o tym mówię? Bo przez większość czasu towarzyszyło mi napięcie i niepewność, zupełnie tak, jakby za chwilę zza rogu miał wyjść upiorny Kapitan z Panną Młodą pod rękę. Już w serii Lost było widać, że Jack Bender doskonale potrafi pokazywać na ekranie skrajne emocje, ale teraz po prostu, wraz z resztą ekipy przeszli samych siebie.
Mam nadzieję, że podobnie jak w przypadku poprzednich sezonów, poprzeczka zostanie utrzymana, a nawet podniesiona jeszcze wyżej. Ze swojej strony życzę udanego seansu i zbierania szczęki z podłogi, jak zobaczycie zakończenie.
MOJA OCENA: 9/10