Miałem okazję spędzić kilka godzin w nadchodzącym Kingdom Come: Deliverance 2. Już teraz nie mogę się doczekać dalszej wędrówki po średniowiecznych Czechach. Poznajcie moje pierwsze wrażenia z gry.
W pierwszej części Kingdom Come: Deliverance spędziłem kilkadziesiąt przepięknych godzin. Powiem szczerze, że zabrałem się za ten tytuł dość późno, bo główną fabułę skończyłem dopiero pod koniec zeszłego roku, ale nie żałuję ani jednej minuty spędzonej w produkcji Warhorse. Mam to szczęście, że już teraz, na miesiąc przed premierą kontynuacji mogę w nią zagrać i sprawdzić, jak prezentuje się jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie gier tego roku.
Já jsem Henry. Ze Skalice
Nie wiem, czy jestem jedną z niewielu takich osób, czy jednak robi tak większość z was, ale pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem po odpaleniu gry, była zmiana dubbingu z angielskiego na czeski. Całą pierwszą część rozegrałem właśnie w ten sposób, i nie wyobrażam sobie już inaczej. Nadaje to świetnego klimatu, a w języku naszych południowych sąsiadów się po prostu zakochałem.
No, ale wracając do naszego bohatera. Po rozegraniu kilku pierwszych godzin z pełną świadomością mogę stwierdzić, że Henryk się zmienił. Nie jest to oczywiście zmiana diametralna, taka, przez którą nie jesteśmy w stanie się z nim ponownie identyfikować. Ten chłopak po prostu dojrzał. W sumie wiedząc, co przeżył w ostatnim czasie, nie ma się co temu dziwić. Widać to bardzo w sposobie rozmowy, w zachowaniu i podejściu do niektórych rzeczy. Oczywiście wciąż ostateczna decyzja co do rozwoju dialogów pozostaje po naszej stronie, ale tę zmianę widać mocno, i moim zdaniem za to ogromny plus dla deweloperów.
Przed rozpoczęciem rozgrywki mocno zastanawiała mnie jedna rzecz. Już wcześniej twórcy zapowiadali, że umiejętności Henryka będziemy musieli rozwijać właściwie od początku. Trochę się tego bałem, bo przecież pierwszą część skończyłem jako bohater, który jest w stanie pokonać największych skurczybyków w kraju, co więcej mając na koncie zwycięstwo w Ratajskim Turnieju. Po trwającym jakieś niespełna dwie godziny wstępie wszystko stało się jasne. Oddaje honor ludziom z Warhorse, bo rozegrali to w sposób, który jestem w stanie w pełni zaakceptować. Nie będę wdawał się tutaj w szczegóły, żeby nie psuć wam frajdy z poznawania historii, jednak uwierzyłem w pełni, że to, co się stało, było w stanie sprawić, że Heniek z dzielnego „rycerza” i zabijaki stał się znów chłopakiem, który musi ponownie nabyć pewne umiejętności.
Usiądź, a opowiem ci historię
Podobnie jak w przypadku powodów, dla których Henryk stracił zdolności, nie będę wdawał się w szczegóły dotyczące głównej osi fabularnej. Gdyby ktoś mnie zarzucił spoilerami, nie wybaczyłbym. Sam też nie chcę być takim człowiekiem, w związku z czym przedstawię tylko swoje odczucia, bez opowiadania z detalami. Grę rozpoczynamy dokładnie w tym momencie, w którym zakończyła się pierwsza część. Oto Henryk oraz Pan Jan Ptaszek z Pirksztajnu wraz ze swoimi towarzyszami udają się z poselstwem od panów Dziwisza, Hanusza z Lipy i Radzika Kobyły do Ottona z Bergowa na zamek Troski. Jak pewnie się domyślacie, nie do końca się to udaje, w związku z czym rozpoczyna się historia, w której nasi bohaterowie muszą zrobić wszystko, żeby wykonać misję. Nie wrócą przecież do Ratajów z informacją, że nie dali rady dostarczyć listu. Toż to hańba wielmożny Panie.
Już teraz widzę, że cała opowieść mocno się rozwinie pod wieloma względami, gdzie z pozoru błahe rzeczy urosną do rozmiarów epickiej opowieści o bohaterstwie, trudnych decyzjach, a może nawet miłości? Kto wie. W główny wątek fabularny nie wgryzłem się jeszcze zbyt mocno, ale porównując sobie prolog do Kingdom Come: Deliverance 2 z tym obecnym w „jedynce”, śmiem twierdzić, że tutaj będziemy mieć do czynienia z jeszcze bardziej rozbudowaną historią, która na długo może pozostać w pamięci.
W waszych głowach może się też pojawić pytanie, czy trzeba znać fabułę pierwszej części, żeby zrozumieć to, co dzieje się w Kingdom Come: Deliverance 2. Teoretycznie nie, ponieważ najważniejsze informacje są przedstawione w trakcie prologu. Co więcej, w pewnym momencie podczas rozmowy określamy, jakie wybory padły w trakcie wcześniejszej rozgrywki. Ja jednak polecałbybm każdemu, o ile nie grał w pierwszą część, to albo nadrobić zaległości, albo po prostu zapoznać się szerzej z całą historią. Natrafiłem już na kilka ciekawych nawiązań, a to dopiero początek.
Przynieś, podaj, pozamiataj? To nie u nas
Jak jesteśmy już przy fabule i ogólnie zadaniach, to napiszę też kilka słów o aktywnościach i misjach pobocznych. Dla mnie jednym z najmocniejszych i zarazem najbardziej zadziwiających punktów pierwszej części gry były właśnie misje opcjonalne. Przyzwyczaiłem się już do tego, że w wielu grach te były czymś w rodzaju zapchajdziury, czy pretekstem do tego, żeby otwarcie mówić o tym, że gra ma 100 godzin. W Kingdom Come: Deliverance tych dziwnych zadań, w których musieliśmy iść do punktu A, zabrać rzecz X, pójść do punktu B i tam zostawić fanty, mogłem policzyć na palcach. Większość z zadań miała ciekawą fabułę, nie raz wielowątkową. W wielu przypadkach musiałem wejść do dziennika i upewnić się, że rzeczywiście jest to zadanie dodatkowe, bo było tak rozbudowane i w dużym stopniu sprzężone z główną osią fabuły.
W „dwójce” widzę dokładnie ten sam schemat. Dodatkowe questy już nie są tylko opcją, żeby zdobyć doświadczenie, jakiś dodatkowy ekwipunek czy nabić licznik gry. Te zadania aż chce się robić, bo twórcy opracowali świat w taki sposób, że człowiek jest ciekawy, co do powiedzenia ma żebrak w bramie, kobieta będąca w ciągłej podróży, czy zasmucony kupiec, który utopił swoje dobra w pobliskiej rzece. Główna fabuła i zadania opcjonalne tworzą świetnie zgrany duet, w którym można się zatracić i zapomnieć o upływie czasu.
Dobra zmiana
Na pierwszy rzut oka Kingdom Come: Deliverance niewiele różni się od swojej poprzedniczki. Oczywiście oprawa graficzna stoi na dużo wyższym poziomie, jednak same założenia rozgrywki wydają się niezmienne. Jest w tym sporo prawdy, ale diabeł tkwi w szczegółach.
Zacznę od świata i tego, w jaki sposób postacie niezależne reagują na naszą obecność. W „jedynce” przyzwyczaiłem się do tego, że mogłem wpakować się komuś do domu, ukryć w spiżarni, poczekać aż zaśnie i obrabować go ze wszystkiego, co ma poukrywane w skrzyniach. Wydaje mi się, że tutaj już tak łatwo nie będzie. Wioski i miasta tętnią życiem, a mieszkańcy mają swoje role i mocno się ich trzymają. Wrócę jednak do tych opróżnianych skrzyń. W Kingdom Come: Deliverance 2 mieszkańcy zwracają na bohatera dużo większą uwagę. Możemy chodzić po ich podwórku, rozmawiać, zaczepiać i nie ma z tym żadnego problemu. Jeśli jednak wejdziemy nieproszeni do domu, a ktoś nas zauważy, to pierwszą reakcją będzie wyproszenie ze środka. Na tym się jednak nie kończy, bo czasami musimy opuścić całe gospodarstwo, żeby znacznik zniknął. Tak, w „dwójce” pojawiają się znaczniki, które mówią o tym, że jesteśmy niemile widziani, poszukiwani, albo ktoś chce nas zabić, poluje na nas i aktualnie znajduje się bardzo blisko.
Kolejną zmianą, jaką zauważyłem na tym etapie gry i bardzo mi się podoba, jest podejście do realizmu. Oczywiście wciąż musimy spać, jeść czy uważać na to, żeby nie nosić ze sobą zbyt ciężkiego sprzętu. Tyle że odnoszę wrażenie, że Henryk głodnieje i męczy się nieco wolniej. Pamiętam, jak w pierwszej części zdarzało się, że po przejściu z jednej wioski do drugiej, pierwsze co musiałem zrobić to przespać się i najeść. Tutaj jest to rozwiązane nieco lepiej. Do tego dochodzi też jeszcze jedna kwestia, a konkretnie marnowanie żywności. Teraz mogę bez problemu zbierać wszystko, co się da, i nie martwić o to, że zioła czy mięso się popsuje, ponieważ w razie potrzeby mogę skorzystać z suszarni i wysuszyć interesujące mnie rzeczy. Bardzo fajna sprawa. To, co jeszcze mi się podoba i nie wpływa na odejście od realizmu, to kwestia warzenia eliksirów. Czy kogoś z was też irytowała konieczność ręcznego mielenia ziół w moździerzu? No to teraz dzieje się to automatycznie. Na wielki plus także nieznaczne, ale jednak przyspieszenie szybkiej podróży oraz oczekiwania i snu. Koło na zegarze porusza się szybciej, przez co śpiąc 12 godzin, nie muszę zastanawiać się, czy to dobry moment, aby iść zalać herbatę.
Walka
Zmian doczekała się także walka w Kingdom Come: Deliverance 2. System starć nadal jest trudny i wymagający, ale w końcu przestał być miejscami irytujący. Jeśli chodzi o walkę wręcz czy przy pomocy broni, nadal widzimy na ekranie znacznik kierunku ataku i obrony. Wszystko to działa jednak o wiele bardziej intuicyjnie. Umówmy się, niektóre potyczki w „jedynce” bywały dość toporne. Co prawda nie miałem jeszcze wielu okazji do pokazania swoich umiejętności władania orężem, bo do tej pory częściej sprawdzały się pięści, jednak widzę tutaj bardzo duży potencjał na fajny i satysfakcjonujący element gry.
Z kolei jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie nowości w Kingdom Come: Deliverance 2 jest broń dystansowa, a właściwie więcej jej rodzajów. W pierwszej części mogliśmy używać tylko łuku, i nie wspominam tego najlepiej. W nowej grze miałem okazję postrzelać tylko z kuszy i przyznaję, że było to ciekawe doświadczenie. Celuje się dobrze, nie zawsze trafia się w cel, ale tak to już bywa. Przeładowanie bełta trwa tyle, ile powinno. Przede wszystkim czuć moc tej broni. Chcę więcej. No i chcę sprawdzić też, jak poradzi sobie inna broń, ale na to przyjdzie jeszcze czas. O moich szczegółowych wrażeniach dotyczących walki przeczytacie w pełnej recenzji, bo aktualnie jest na to jeszcze zbyt wcześnie. Zapowiada się jednak bardzo dobrze.
Kandydat na wielki hit
W Kingdom Come: Deliverance 2 spędziłem raptem kilka godzin i nie mogę wyrokować, jednak już teraz widzę, że jeśli poziom się utrzyma (a mam nadzieję, że zwiększy) to będziemy mieć w lutym wielki hit. Są to tylko moje pierwsze wrażenia, bo gra wydaje się być ogromna i podejrzewam, że do tej pory zobaczyłem tylko ułamek tego, co przygotowali nasi czescy sąsiedzi.
Już w tej chwili nie mogę się doczekać swojej dalszej podróży. Wciąż czuć tutaj ten świetny klimat, który otrzymaliśmy w „jedynce”. Wprowadzone zmiany na tym etapie działają tylko na korzyść gry. Ja tymczasem wracam do Czech, bo przede mną jeszcze wiele drogi do przejścia i mnóstwo przygód do przeżycia.