Widziałem już Echo i wiem, że Marvel potrzebuje nowego uniwersum. Recenzja serialu Disney Plus

Echo to pierwsza produkcja z MCU zaplanowana na 2024 rok. Serial zapowiadany był jako produkcja dla starszych widzów, na wzór Daredevila czy nieco ułagodzonej wersji Punishera. Czy takie porównania nie były na wyrost? Ja już widziałem Echo i mogę śmiało stwierdzić, że to serial, w którym nie wszystko się udało, ale jest to produkcja ważna z wielu powodów.

Kim jest Echo?

Tytułowa Echo to Maya Lopez, czyli postać dobrze znana fanom komiksów Marvela, jednak warto też pamiętać, że nie jest to jej debiut w MCU. Mogliśmy ją już bowiem zobaczyć w serialu Hawkeye z 2021 roku. Echo w komiksach najczęściej pojawia się w towarzystwie Kingpina i Daredevila. Nie będzie wielkim zaskoczeniem, jeśli zdradzę, że podobnie jest w serialu.

Podobnie do “Diabła z Hell’s Kitchen”, Maya nie może korzystać ze wszystkich swoich zmysłów, jest bowiem osobą niesłyszącą. Nie przeszkadza jej to jednak w byciu znakomitą wojowniczką, która szczególnie wyróżnia się swoimi zdolnościami walki wręcz.

Złe dobrego początki

Do Echo podchodziłem bez żadnych oczekiwań. Miałem jednak nadzieję na przynajmniej solidny serial z ciekawą postacią. Echo dzieje się po wydarzeniach z Hawkeye i serial możemy traktować w zasadzie jako jego kontynuację. Maya decyduje się powrócić w rodzinne strony, jednak wiele lat rozłąki sprawiło, że nie wszyscy z tego powodu się ucieszą. Niestety, początki z Echo nie należą do najłatwiejszych.

Pierwszy odcinek to w zasadzie klasyczne “origin story” i przypomnienie dotychczasowych występów Echo we wspominamy już Hawkeye. Rozumiem zabieg twórców, którzy chcieli widzom przedstawić postać i choćby zarysować jej motywację oraz charakter, ale dla odbiorców, którzy są fanami zarówno komiksów jak i filmów czy seriali Marvela, pierwszy odcinek mógłby zostać skrócony do 10 – 15 minut.

Niestety, akcja nie nabiera rozpędu również w kolejnym epizodzie, a co gorsza główna bohaterka stara się zrobić wszystko, abyśmy nie pałali do niej sympatią. Wszystko zmienia się jednak w 3 odcinku. W serialu wreszcie pojawiła się bowiem konkretna akcja z bardzo dobrą choreografią scen walki. Cała historia również nabiera rozpędu i zyskuje rumieńców. Nie chcę tu zdradzać za wiele, ale finałowa scena trzeciego epizodu wywołała u mnie ciarki.

Echo potrzebuje nieco czasu, aby się rozruszać, ale gdy już to robi, to naprawdę ciężko się od serialu Disney Plus oderwać. Spora w tym zasługa naprawdę dobrze rozpisanych postaci i oczywiście aktorów, którzy nadali im życia. Nie zawodzi Vincent D’Onofrio, który mam wrażenie urodził się do roli Kingpina. Do tego ciężko nie polubić postaci pobocznych, jak choćby kuzyna Biscuitsa (w tej roli Cody Lightning), Skully’ego (Graham Greene), Bonnie (Devery Jacobs) czy nawet babcię Chulę (Tantoo Cardinal). Co prawda, Biscuits to taki typowy dobroduszny śmieszek, ale gdyby obecnie zabrakłoby mi takiej postaci w produkcji z logiem MCU, to chyba poczułbym się nieswojo.

Oczywiście pierwsze skrzypce gra Alaqua Cox, czyli tytułowa Echo. Ta młoda aktorka brawurowo wcieliła się w bohaterkę. Jest wiarygodna i przejmująca. Gdy jej postać odpycha wszystkich od siebie, to robi to również z widzem. Naprawdę przyjemnie ogląda się ewolucję tej postaci na ekranie.

Echo to również serial, który znakomicie bawi się dźwiękiem, dawno już nie widziałem, a raczej nie słyszałem, tak kreatywnego podejścia do udźwiękowienia w serialach. Oczywiście nie bez znaczenia jest fakt, że główna bohaterka jest niesłysząca, ale dzięki niektórym sekwencjom oraz zabiegom i widz może poczuć się bliżej akcji, bliżej głównej bohaterki i tego, z czym musi się mierzyć.

Echo to serial po prostu ważny

Dawno nie miałem już odczucia (oglądając produkcje MCU), że oglądam dzieło na wielu poziomach ważne, przez duże W. Przede wszystkim Echo to postać niesłysząca. W uniwersum Marvela oczywiście są inni bohaterowie zmagający się różnymi przypadłościami (jak choćby niewidomy Daredevil). Jednak nie często zdarza się, że tak mocno zaciera się granica pomiędzy tym, co fikcyjne, a rzeczywiste.

Alaqua Cox bowiem również jest osobą niesłyszącą i to od urodzenia. Dodatkowo aktorka posiada protezę nogi, co znalazło ważne odzwierciedlenie w serialu. Trudno sobie wyobrazić, jak dużym wyzwaniem musiało być dla niej przygotowanie się do roli, która jest tak wymagająca fizycznie.

To, co mnie urzekło, to również fakt, że język migowy jest w serialu obecny niemal cały czas. Wbrew temu, co często możemy zobaczyć w filmach i serialach, czytanie z ruchu warg jest niezwykle trudne i tak naprawdę niepraktyczne.

Wreszcie przodkowie Echo pochodzą z Indiańskiego plemienia Cheyennów, co również znalazło swoje istotne odzwierciedlenie w narracji serialu.

Wydaje się, że przy okazji Echo Disney postanowił złamać pewne bariery i ku mojemu zaskoczeniu udało mu się to zrobić niemal perfekcyjnie.

Echo nie pasuje do MCU?

Echo to serial, który wydaje się obecnie być nieco obok głównego nurtu MCU i śmiem twierdzić, że to jego kolejny atut. Ważne i dobre historie nie muszą być opowiadane w skali kosmicznego zagrożenia i starcia bogów z tytanami. Te mogą odgrywać się również w niewielkim miasteczku na prowincji. Echo zarówno pod względem historii, jak i realizacji znacznie bardziej przypomina mi seriale oryginalnie zrealizowane przez Netflix, a więc Daredevila i Punishera, niż późniejsze dzieła Disneya. Jest tu podobny nastrój, tempo i w pewnym sensie surowość.

Biorąc pod uwagę, że wiemy już, iż Charlie Cox powróci jako Daredevil, a Jon Bernthal ponownie przywdzieje kostium Punishera, to aż się prosi o oddzielne, nieco mniejsze uniwersum, w którym pojawią się wspominani bohaterowie, a także Kingpin, Kate Bishop (jako Hawkeye) czy właśnie Echo. Nie powinno być również problemem dla Disneya, aby wprowadzić tu zarówno kolejnych ciekawych protagonistów, jak i antagonistów. Szczerze, życzę sobie i wam, aby Disney dał spokój Echo i nie mieszał jej w sprawy Multiwersum.