Wojna na ekskluzywność technologiczną

Ogłoszenie przez Bethesda Software, że najnowsza gra – Starfield otrzyma wyłącznie wsparcie dla technologii AMD — FSR, wzbudziło niemałe zamieszanie wśród graczy. Ci zarzucają zarówno deweloperom, jak i samym „czerwonym” blokowanie konkurencji. Jednak czy w obecnych czasach takie praktyki tak naprawdę jeszcze kogokolwiek dziwią?

Przecież żyjemy w czasach, stale ograniczanego dostępu do oprogramowania. Dlaczego zatem tak duży szum wywołało ogłoszenie twórców Skyrima? Powodów jest kilka, dlatego postanowiłem dokładniej zagłębić się w całe zagadnienie.

Sytuacja na rynku

Przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę z obecnej sytuacji na rynku kart graficznych. Mam tu na myśli tak zwany udział w rynku. Nie można na pewno powiedzieć, że jest to najlepszy okres dla AMD. Opierając się na statystykach, udostępnionych przez Steam widzimy, że „czerwoni” goszczą co najwyżej w 15% wszystkich komputerów na tej platformie, natomiast karty NVIDII stanowią ponad 75%.

Jednak dopiero przejście do bardziej szczegółowego zestawienia oddaje cały obraz sytuacji. W pierwszej 15 najpopularniejszych modeli GPU znajdziemy tylko jedną kartę produkowaną przez AMD. Z racji, że nie mamy wyszczególnionego modelu, możemy założyć, że jest to zintegrowany w procesor układ graficzny, choćby z takiego Steam Decka. Pierwszy RX serii 6000 (RX 6700 XT) gości dopiero na 40 miejscu. Dodatkowo w pierwszej 50 nie znajdziemy żadnej karty serii RX 7000.

steam-lipiec-2023-popularnosc-GPU

I choć dane te dotyczą tylko jednej platformy, śmiało można założyć, że nie odbiegają zbytnio od rzeczywistości. Zwłaszcza że przecież mówimy o komputerach używanych przez graczy.

Nie ma się zatem co dziwić, że ogłoszenie braku wsparcia dla DLSS wywołało takie poruszenie.  Nawet zakładając, że spośród tych 75% użytkowników kart NVIDII tylko jedna trzecia ma kompatybilne GPU, by móc obsłużyć technologię Super Samplingu od „zielonych” to i tak jest ich więcej niż wszystkich użytkowników kart od AMD.

Rosnące koszty produkcji gier

Deweloperzy gier mierzą się ostatnimi czasy również z nie lada wyzwaniami. Gracze oczekują z każdą kolejną gra przecież bardziej dopracowanych i rozbudowanych mechanik. Również na polu jakości generowanego obrazu chcielibyśmy widzieć stały progres.

Niestety, podobnie jak w naszym życiu koszty również stale rosną. Zwłaszcza teraz kiedy mierzymy się z tak wysoką inflacją czy cenami energii.

Nic dziwnego, zatem że producenci gier zaczynają szukać oszczędności. Tutaj wyjść co prawda jest kilka. Można umieścić kilka bilbordów reklamowych czy produktów w grze, można wykorzystać assety z innych tytułów swojego portfolio, czy podpisać umowę o współpracę. Weźmy choćby na przykład wypuszczony w kwietniu patch do Cyberpunka 2077 patch dodający tryb RT Overdrive.

Ten został w całości przygotowany we współpracy z Nvidia i nie mamy co się oszukiwać, miał służyć promowaniu technologii DLSS 3. Tylko dzięki niej mogliśmy przecież liczyć na płynną rozgrywkę przy tak wysokich ustawieniach odbić światła. Wsparcie od producentów sprzętu, dla deweloperów często jest zatem sposobem na obniżenie kosztów produkcji tytułu, czy nawet jego lepszą optymalizację gry.

Trochę historii

Zresztą przykładów partnerstwa pomiędzy producentami gier a kart graficznych znajdziemy więcej. Pierwsza na myśl jednak przychodzi na tym polu NVIDIA, za sprawą swojej platformy GameWorks.

Oferuje ona zestaw zaawansowanych efektów graficznych, takich jak symulacje fizyczne, oświetlenie, efekty cząsteczkowe i wiele innych. Narzędzia te są wykorzystywane przez wiele studiów deweloperskich do poprawienia jakości grafiki w swoich grach.  To właśnie zestaw rozwiązań od NVIDII był używany podczas tworzenia choćby Wiedźmina 3, Fallouta 4 czy Wolfenstein Youngblood. Zresztą zieloni pomogli przygotować również patch dodający Ray Tracing do trzeciej odsłony przygód Geralta.

Jednak i w tym przypadku mieliśmy do czynienia z pewnymi kontrowersjami. Zaimplementowana w Wiedźminie 3 technologia Hairkorks, okazała niemal całkowicie niekompatybilna z kartami AMD, powodując znaczące spadki w ilości generowanych FPS. I choć wydawać by się mogło, że Hairworks, nie różni się niczym od TressFX, przygotowanym przez AMD, to z racji na nieudostępniony kod źródłowy technologia NVIDII działa płynnie wyłącznie na ich kartach.

NVIDIA jest także odpowiedzialna za rozwój technologii ray tracingu w czasie rzeczywistym, która pozwala na generowanie bardziej realistycznych efektów oświetlenia w grach komputerowych.  Nie dziwi zatem, że często bierze udział i wspomaga deweloperów przy produkcji tytułów obsługujących tę technologię. W tym miejscu trzeba wspomnieć o Battlefield V, Control czy Metro Exodus pierwszych grach, które zaimplementowały RT. Również patch dodający śledzenie promieni do Minecrafta to w głównej mierze inicjatywa NVIDII.

Nie oznacza to, że „czerwoni” przez ostanie lata w ogóle nie wspierali producentów gier. Pierwszym przykładem, jaki przychodzi mi na myśl jest choćby wydany w 2004 roku przez Valve Half-Life 2. Co prawda wtedy to jeszcze ATI podpisało umowę partnerską opiewającą na zawrotne prawie 8 milionów dolarów. Dzięki optymalizacji kodu gry, karty Radeon zapewniały większą wydajność nad rozwiązaniami konkurencji, co często było zarzucane zarówno Valve, jak i ATI.

Nieczysta walka z konkurencją?

Z bardziej bieżących przykładów to wydany niedawno Star Wars: Jedi ocalały, czy Dead Island 2, to gry, które wyłącznie dostały wsparcie dla technologii FSR i nie implementują rozwiązań konkurencji.  Podobny los czeka nadchodzącego Starfielda. Czy zatem słuszność, mają użytkownicy, którzy posądzają AMD o niezbyt czyste zagrywki rynkowe?

Niestety, ale prawdy nigdy nie poznamy, ponieważ zapisy umów o współpracy są objęte tajemnicą handlową. Jednak zastanówmy się przez chwilę. W trzech wymienionych tytułach, promowanych przez AMD, technologia DLSS nie jest dostępna.

Jak to wygląda w przypadku kart NVIDII? Cóż zarówno w Cyberpunk 2077, Wiedźminie 3, jak i wydany pod koniec maja Redfallu opcje FSR są dostępne.  Czyli co, Nvidia lepsza? No, nie koniecznie. Pamiętajmy, że „zielonym” bardziej zależy na promowaniu wydajności przy włączonym Ray Tracingiem.

Na tym polu po prostu nie mają konkurencji, a zwłaszcza jak dodamy rozwiązania takie jak DLSS 3.0. Po prostu NVIDIA wie, że karty AMD nie są w stanie im zagrozić, wiec stosuje bardziej otwartą politykę. Możemy podejrzewać, że w momencie, kiedy konkurencyjność Radonów wzrośnie, doczekamy się powtórki z Hairworks w Wiedźminie 3. Musimy pamiętać, że każde partnerstwo z deweloperem gier jest dla producentów sprzętu zagraniem marketingowym.

Nie jest też wcale powiedziane, że to sama NVIDIA nie chce być kojarzona w żaden sposób z tytułami, które będą informowały na swoim starcie, że zostały zoptymalizowane pod kątem kart konkurencji. Być może brak DLSS w grach tworzonych we współpracy z AMD, nie wynika wcale z zapisów umowy. Poniekąd można tak sądzić, ponieważ moderom udało się dodać funkcję DLSS do Jedi Ocalałego w dość łatwy sposób. Super sampling „zielonych” nie był w żaden sposób sztucznie ograniczany przez silnik gry, co mogłoby potwierdzać, że taki zabieg nie był intencją twórców gry.

FSR — nie jest takie złe

Dodatkowym argumentem, o którym warto wspomnieć, jest fakt, że FSR wcale nie jest złym rozwiązaniem dla graczy. W przeciwieństwie do rozwiązania NVIDII to jest dostępne na zasadach Open Source. Pozwala programistom na wdrożenie tej technologii w dowolnej grze, czy nawet „podrasowanie” kodu udostępnionego przez AMD.

Dodatkowo FidelityFX Super Resolution, zamiast przypisywać metodę skalowania do dedykowanego sprzętu (takiego jak rdzenie Tensor),  czerwoni stosuje skalowanie przestrzenne oparte na oprogramowaniu. Dzięki temu Super Sampling AMD może być używany z różnymi seriami kart graficznych wszystkich producentów. Tak więc, o ile GPU obsługuje DX 11, możemy wykorzystywać FSR.

Dodatkowo w przypadku najnowszej odsłony FSR, AMD znacząco poprawiło jakość wyświetlanego obrazu. By ten w jak najmniejszym stopniu odbiegał od tego, czego byśmy doświadczyli w przypadku renderowania grafiki w natywnej rozdzielczości.

Ekskluzywność nie tylko technologiczna

Jak pisałem na wstępie, w obecnych czasach cały czas mierzymy się z ekskluzywnym dostępem do oprogramowania. Wystarczy wspomnieć choćby o wojnie platform pokroju Epic czy Steam. Te, co chwile się prześcigają, która gra będzie dostępna na wyłączność tylko u nich.

Również rynek konsol jest dotknięty tym problemem. Często studia są podkupywane by nowo przygotowany tytuł, trafił wyłącznie na Xbox’a czy PlayStation. Poniekąd taki los przecież spotkał Starfielda, który zadebiutuje przecież tylko na konsolach Microsoftu i PC. Dodatkowo pamiętajmy, że Bethesda nie słynie z najlepiej dopracowanych gier. Zarówno odsłony The Elder Scrolls, jak i Fallouta na premierę zawsze posiadały liczne błędy. Otrzymane wsparcie od AMD, nie tylko pozwoli zoptymalizować grę na PC, ale i na konsole. Przecież Xboxy posiadają układ APU od „czerwonych”.

W tym miejscu trzeba jeszcze wspomnieć o jeszcze jednej dość nieczystej zagrywce ze strony producentów GPU. Problem ten dotyczy najbardziej samej NVIDII. Nie wiem, czy pamiętacie, jak zieloni jeszcze w 2018 roku próbowali wprowadzić Nvidia GeForce Partner Program (GPP). I choć wydawać by się mogło, że cały program miał zacieśnić relacje między producentem a partnerami, to miał on jeszcze jeden ukryty cel. 

Okazało się, że producenci kart nie mogli stosować np. tego samego nazewnictwa w przypadku modeli kart GeForce co przy Radeonach. Tak naprawdę topowe jednostki miały być tylko produkowane wyłącznie z układami zielonych. Na szczęście po dużym negatywnym feedbacku ze strony społeczności, Nvidia wycofała się z tego pomysłu. Jednak czy na pewno?

Ostatnio dochodzą do nas informacje, że „zieloni” naciskają na producentów, by Ci nie produkowali kart wyposażonych w układy Intela następnej generacji — Battlemage. Co prawda nie jest jasno powiedziane czemu ASUS, MSI czy Gigabyte nie zdecydowali się na prezentację swoich układów ARC. Być może zrezygnowali, bo Intel przekładał premierę swoich GPU niemal przez rok, jednak pewni do końca być nie możemy.

Czy zatem w najbliższym czasie możemy się spodziewać, że praktyki podpisywania umów na wyłączność się zakończą? Niestety, ale pewnie nie. Mimo niechęci części graczy, takie akcje często przynoszą dużo większe znaczenie marketingowe. Cóż nie każdy przecież śledzi wszystkie dostępne informacje o nadchodzącym tytule. Większość użytkowników komputerów, co przykre, nawet nie sprawdza wydajności planowych komponentów, zdając się wyłącznie na sprzedawcę. Być może ktoś, kto zobaczy plakat “Works great on …” postanowi po prostu kupić sprzęt od danego producenta. Nie mamy się też co oszukiwać, przed podpisaniem umowy z Bethesdą, AMD dobrze zdawało sobie sprawę co robi i rozważyło wszystkie za i przeciw.